Pod młotkiem zachowywał się podobnie jak inne skały. Zamiana w gruz przeszła dość bezboleśnie, ale z zamianą kruszywa w drobne cząstki było już gorzej. Nagle zobaczyłem, że w niektórych miejscach masa ucierana w granitowym moździerzu zaczyna połyskiwać srebrnym kolorem ‒ to były kryształy jakiegoś metalu. Musiałem je wydłubać i wtedy już jakby mniej boleśnie, choć nadal z oporem, zaczęła się ich zamiana w drobny piasek. Moździerz ceramiczny ujednolicił materiał na tyle, że można było zaprosić do współpracy na granitowej płycie szklany kurant. Samo tarcie odbywało się teraz jakoś inaczej, bo ruchy mogły być płynne, nie napotykały specjalnego oporu. Zaskoczyło mnie, że szło to jak po maśle, ale też skała meteorytu ‒ po zamianie w gruz, a potem w drobniejsze cząstki, „mąkę” i pył ‒ w ostatniej fazie przemiany przypominała właśnie masło.
Chciałem sprawdzić, czy w tej masie nie zostały jeszcze jakieś drobinki metalu. Zwilżyłem ją mocniej, a kiedy zamieniła się w śmietanę, wlałem do wody. Teraz mogłem zrobić próbę z magnesem. Okazało się, że po każdym zanurzeniu wyciągałem nim z dna spore ilości przyczepionych drobinek. Magnes był oblepiony tymi dziwnymi farfoclami jak kotlet panierką. Drobinki uwalniałem od magnesu palcami pod wodą, aż uzbierała się całkiem pokaźna ilość ciemnego magnetycznego piasku. Pozostało jeszcze płukanie, przelewanie, klarowanie, odsączanie, znowu płukanie, przelewanie, klarowanie, odsączanie… i wreszcie mogłem włożyć część pigmentu do jednego słoiczka z napisem METEORYT, a pozostałą część do drugiego z napisem AGH.
Przy okazji okazało się, że szpachelki, których używam w pracowni od lat i zawsze wydawały mi się zrobione ze stali nierdzewnej, w ciągu dosłownie dwóch godzin tam, gdzie miały styczność z meteorytową mielonką, obsypało pięknym rudym nalotem czyściuteńkiej rdzy.
Teraz kierunek AGH w Krakowie.
Wydział Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej. Na drzwiach wizytówka: „Piotr Migas”. Słyszałem, że zajmuje się naukowo żelazem, stalą i żużlami, czyli chyba pukam do właściwych drzwi…
‒ Panie profesorze, wykombinowałem tak: mój sąsiad ma palnik, taki spawalniczy. Kupuję na Allegro tygiel i jazda, aż się ten ciemny magnetyczny piasek zamieni w ciekły metal… Co pan o tym myśli?
‒ OK, tylko proszę pamiętać, że choć oparzenia ciekłym metalem goją się dosyć znośnie, to już ciekły żużel potrafi zostawić na skórze długo jątrzące się rany. Więc musi się pan dobrze zabezpieczyć… Może lepiej zrobimy to u nas na uczelni.
Pierwsze ujęcia z klipu powstały na jednym z najlepszych mikroskopów na świecie. Bohater tego spotkania, czyli meteoryt NWA 869, został fotomodelem dla prodziekana Grzegorza Michty.
Jakiś czas trwały przygotowania do przetopu. Pracownicy Wydziału przećwiczyli ‒ ze zmiennym szczęściem ‒ różne metody przetapiania, bo temat był „z kosmosu”…
I w końcu, kilka tygodni później, spotykamy się w hali, w części metalurgicznej Wydziału Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej AGH, wypełnionej specjalistycznym sprzętem. Gospodarzem jest pan Grzegorz Ślęzak, który zamieni meteorytowe cząstki w metal. Przed wejściem spotykam stażystę z Indii, Pradeepa Padhamnatha, dołącza do nas także Michał Banaś z Instytutu Nauk Geologicznych PAN (to on potwierdzał autentyczność meteorytów, które zdobyłem od Tomka Ogłazy, od lat się w nich specjalizującego). W hali są też prodziekani Tomasz Kozieł i Grzegorz Michta oraz ‒ jak zawsze uśmiechnięty ‒ Piotr Migas.
Wsad ląduje na dnie tygla w komorze pieca. Agregat pracujący w polu magnetycznym zaczyna zamieniać wsad w dwie ciecze. Na wierzchu zbiera się płynny żużel, a pod spodem bulgocze metal. W końcu można go przelać do grafitowego tygla. Pyk, odlew zrobiony!