.

Podpis

fot. Maxime Aubert/PAP/EPA

Któregoś dnia, pierdyliony lat temu, Janina z fryzurą Tiny Turner posmyrała swojego jaskiniowca po karczychu i czule wyszeptała mu do ucha: „Jasiu, siedzimy tutaj jak jacyś jaskiniowcy. Może byśmy wyjechali gdzieś na urlop?”.

Jasiek kończył właśnie nakładać ochrę na malowidło, do którego pozowała ich ulubiona świnia. W te pędy pozbierał przybory do malowania i powiedział:  „Janka, jeszcze tylko ostatni rzut oka na dzieło i modelkę, OK?”. Szkoda mu było wylać resztki urobionej farby, więc oboje z Janiną postanowili zasmakować nowego odcienia czerwonej ochry jak profesjonalni kiperzy. Nabrali jej do ust (jak wina na wernisażu) i oparli swoje łapetki na skale, obok świeżo namalowanego obrazu. W tej samej chwili świnia zrobiła tak przedziwną minę, że parsknęli śmiechem, rozbryzgując farbę na ścianie jaskini.

Janinie, ani Jasiowi do głowy nie przyszło, że właśnie złożyli pierwsze autografy pod pracą zespołową. Ruszyli na urlop do ciepłych krajów. Ani się spostrzegli, jak obok nich wyrosła gromadka wnuczątek.

Lata mijały. Wnuki szły w świat, zdobywały nowe umiejętności i zawody. Jedni wybierali budownictwo, innym spodobała się architektura, jeszcze inni zostali malarzami, bo mieszkańcy nowych domów chcieli mieć inne niż sąsiedzi wnętrza. Kiedy przybyło zawodów, zaczęto tworzyć związki zawodowe. Te z czasem zamieniły się w cechy rzemiosł. Żeby można było je od siebie odróżnić, każdy cech, zanim wypuścił w świat jakieś dzieło, musiał nanieść na nie swoją sygnaturę. Odtąd każda sygnatura była kojarzona z konkretnym cechem.

Rozpoczęła się era renesansu. Coraz więcej artystów porzucało wspólnoty, w których pobierali nauki. Chcieli tworzyć i sprzedawać swoje prace pod własnym nazwiskiem. Wybitne jednostki miały już dosyć spółdzielnianych praktyk. Wyrastały indywidualności, które chciały tworzyć samodzielnie. I wtedy pojawiły się pierwsze autorskie, już nie cechowe, sygnatury. Pietà, jedyna podpisana rzeźba Michała Anioła, na szarfie Maryi, w jej centralnym miejscu, ma wykuty napis: „Uczynił to Florentczyk, Michał Anioł Buonarroti”. Wyraźnie widoczny, ale nadal zbliżony do cechowych oznaczeń podpis wprowadził Albrecht Dürer. Kolejni twórcy, chcący potwierdzić autentyczność swych dzieł, oznaczali je mniej lub bardziej koślawymi lub dekoracyjnymi zawijasami.

Od renesansu po współczesność ci, którzy podpisali swoje prace, pomogli potwierdzić autentyczność dzieł i przypisać je faktycznemu autorowi. Nie jest nowością, że sygnatury i podpisy są również na celowniku fałszerzy, ale na szczęście w większości weryfikują je biegli specjaliści dysponujący nowoczesnym sprzętem. Statystyki sprzedaży jasno potwierdzają, że prace sygnowane są sprzedawane częściej niż anonimowe. Z punktu widzenia nabywcy, który traktuje zakup jak inwestycję, a nie nabycie dekoracji, potwierdzenie autorstwa podpisem twórcy z pewnością nie obniża wartości dzieła.

Skoro zacząłem ten wpis od podpisu z czasów prehistorycznych, to koniecznie muszę jeszcze dodać współczesne możliwości twórców cyfrowych. Metody cyfrowego oznaczania wirtualnych prac pozwalają nie tylko na niewidoczne dla oka zapisanie informacji, ale też pomagają w śledzeniu losów dzieła, zapobiegając próbom jego nielegalnej publikacji czy sprzedaży.  Inaczej ma się rzecz z podpisem widocznym dla oka, bo jego znaczenie wydaje się banalne. Czy bez podpisu artysta jest w stanie udowodnić autorstwo swych prac w razie ich zaginięcia lub kradzieży?

Podpis ma jeszcze inny, bardziej psychologiczny, sens dla samych autorów. Zwłaszcza dla tych, którzy mają problem z powiedzeniem sobie „dosyć” wtedy, gdy trzeba to zrobić… Najczęściej to właśnie postawienie podpisu kończy pracę. Podpis jest również potwierdzeniem mówiącym najbardziej wprost: nie wstydzę się podpisać tej pracy i dlatego ją sygnuję.

Pablo Picasso wraz z przyjaciółmi malarzami wizytował jedną z paryskich knajp. Była pora obiadu. Po przyjęciu zamówienia sprytny kelner zaproponował, że jako zapłata wystarczy jakikolwiek rysunek artysty, choćby na serwetce. Podobno Picasso ochoczo podjął temat i pędzikiem coś na niej nagryzmolił. Po otrzymaniu „zapłaty” kelner zauważył nieśmiało, że brakuje jeszcze podpisu. Picasso miał mu odpowiedzieć: „Ależ proszę pana, ja chcę kupić tylko obiad, a nie całą restaurację!”.

utworzony post 68

Powiązany post

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

powrót do góry