Od dziecka marzeniem mojej małżowinki było mieć jajka od własnych kur. Takie, jakie jadała u babci. Mijały lata. Za górami, za lasami, w małej wiosce wybranka usłyszała od swojego wybranka: „Twoje marzenie jest dla mnie rozkazem!”. Jak postanowił, tak zrobił, i pyk, stadko kur wesoło znosiło jajka…
No dobra, może nie do końca poszło tak pędzikiem jak w bajce. Najpierw rozesłałem wici i dowiadywałem się o różnych rasach kur. W końcu dotarłem do autorki książki o legendarnej polskiej kurzej rasie – zielononóżkach. Pojechałem do Wrocławia, a stamtąd do Doliny Baryczy. Wraz z autorką zwiedziłem wzorcowe gospodarstwa z gwiazdami polskiego drobiu, które znoszą jajka zawierające najmniejszą ilość cholesterolu. Według cukierników ich jaja mają też najwięcej żółtka w żółtku.
W Chorzelowie obok Mielca – to tam jest podtrzymywana genetycznie rasa zielononóżek – zakupiłem stadko pań. Każda z z nich miała własne papiery i unikatową obrączkę. Po pana wróciłem pod Wrocław, do poleconego przez ekspertkę gospodarstwa, które prowadzi hodowlę na wolnym wybiegu. Mijały lata. Kur nikt z nas nie zabijał. Padały, kiedy nadchodził ich koniec. Słowem, hodowaliśmy je tak dla jaj.
Demokratyczne referendum wyłoniło nowego gospodarza przydomowego kurnika. Syn wyszukał nowe rasy. Okazało się, że araucany (te bez ogona, za to z brodą) dają jeszcze zdrowsze jajka. Do nich dołączyły: greenshelle, dominanty, włoszki srebrne, rosy, minory i śmieszne, wyglądające jak dinozaury, brahmy.
Od kur mamy kilka jajek dziennie, są też potrzebne deski, zbrojenie dla gruntu i kreda. Już kiedyś nauczyłem się złocić płatkami złota. Pozostaje tylko urobić pigment z żółtkiem – i mogę malować ikony! Albo – jak starzy mistrzowie – robić podmalówki z tempery jajecznej pod obrazy olejne.
Jakoś wcale mi nie przeszkadza, że jeszcze niedawno używałem megapierdylionowopikselowych aparatów cyfrowych najlepszych marek, które dzisiaj ani mnie grzeją, ani ziębią, bo straciłem serce do fotografii. Teraz z upodobaniem, fascynacją i pasją cofam się do średniowiecza. Robota ręczna, wykonywana ze świadomością i znajomością każdego używanego komponentu, czasem przaśna, ale za to prosta i dająca trwałe efekty, zaczyna mieć dla mnie większą wartość niż superzaawansowane technologie. Narzędzia, jakie oferuje sztuczna inteligencja, plastyka potrafią wyręczyć w problemach w technologii malarstwa, rysunku i przy okazji w manualnych zajęciach. Pyk – wydruk i gotowe! Z czasem mogą zniewolić i tak rozleniwić, że palce zamiast rysować albo malować, zamienią się w narzędzia jedynie do skrolowania w internecie.