To jest ten moment, kiedy mrużę oczy i przez szparki pomiędzy powiekami wchodzi uproszczony, jakby widziany z daleka, obraz. Pokraczne, nieporadne pacnięcia, które z bliska wyglądają na chaotyczne upaprania farbą, z oddalenia lepią dla oka iluzję czegoś. Mazie i gryzmoły zamieniają się w logiczne kształty z wiarygodnym światłocieniem. A jeszcze przed chwilą było tu nic.
Anatomia światłocienia
Wpadła mi kiedyś w ręce niepozorna książka Witolda Dederki „Oświetlenie w fotografii”. Sam początek wydał mi się nudny, był nafaszerowany teorią i nawet matematyczno-fizycznymi wzorami. Kiedy przez niego przebrnąłem i wszedłem w tekst głębiej, teoria zaczęła zamieniać się w praktyczne przykłady zastosowania różnego rodzaju źródeł światła. Dalej były jeszcze: Wpływ ilości użytych źródeł światła. Rozproszenia i skupienia. Możliwości światła odbitego. Oświetlenie konturowe, w kontrze, i cała jeszcze […]