Po wpisaniu w Google Maps: Jerzmanowice, Jaskinia Nietoperzowa, usłyszałem komunikat: „To miejsce – Jaskinia Nietoperzowa – może być zamknięte”.
I całe szczęście. To ostatni dzwonek, żeby wejść do wnętrza jaskini przed otwarciem sezonu dla zwiedzających ją turystów. Na miejscu spotykamy się z grupą o wdzięcznej nazwie Przedsiębiorstwo Budowy Jaskiń, czyli z zapaleńcami, którzy pod wodzą Andrzeja Górnego od lat drążą pod ziemią korytarze w poszukiwaniu nowych jaskiń, przeprowadzają badania naukowe z zakresu geologii i speleologii oraz sporządzają inwentaryzację obiektów.
Michał Banaś, geolog, którego śmiało mogę nazwać moim przewodnikiem po minerałach, dał mi właśnie cynk, że Andrzej ma dla mnie ochry z Nietoperzowej, a niedawno dokopał się do rzadkiego złoża czarnego manganu. Pomyślałem, że fajnie byłoby zobaczyć miejsce, z którego to złoże pochodzi. Związki manganu są naturalną sykatywą dla farby olejnej, czyli przyspieszają schnięcie oleju. Dodatkowo byłem ogromnie ciekaw, jaki będzie odcień tej czerni i jej laserunkowość.
– Andrzeju, jest problem, nie mam jaskiniowego kasku ani czołówki… – Spoko, pożyczę ci mój sprzęt, ja wezmę zapasowy. – OK, to widzimy się w sobotę o dziewiątej w Nietoperzowej, pijemy kawę, przebieramy się i schodzimy.
Ich działanie przypomina trochę filmy o ucieczkach z więzienia, kiedy najbardziej ekscytujący dla więźniów jest moment, w którym zaczynają czuć ciąg powietrza. Różnica między uciekinierami a speleologami jest taka, że poruszają się w przeciwnych kierunkach.
Jesteśmy pod ziemią. Zero wiatru. Stała temperatura +8 stopni Celsjusza. Z góry kapie woda. Ciemno, ciasno, ale cel został namierzony! Stękam z wysiłku w trakcie przeciskania się przez wąskie szczeliny. Cali upaprani w błocie, pardon – w iłach, czołgając się, docieramy do małej jamki z czarnym piaskiem.
Kilkukrotnie uderzam niechcący kaskiem w skały, czołówka gaśnie. Instruowany przez mojego przewodnika, czołgając się albo idąc na czworakach do tyłu, docieram z nim bezpiecznie do miejsca, z którego zaczęliśmy naszą wyprawę. Żegnam się z resztą grupy, która jeszcze pracuje w innych wyrobiskach. Szef Przedsiębiorstwa Budowy Jaskiń odprowadza mnie do samochodu i, dumny, wracam z woreczkiem czarnego piasku do domu.
To był jeden z najmroczniejszych dni w moim życiu. Jutro na bank pojawią się zakwasy i siniaki, ale za to zaliczyłem zarąbiście fajny wypad!
Gdy chciałem przyspieszyć schnięcie farby, najprostszym sposobem było kupienie w sklepie dla plastyków gotowej sykatywy. Fundowałem sobie wtedy smród podobny do zapachu mieszaniny rozpuszczalnika uniwersalnego i terpentyny. Starzy mistrzowie radzili sobie, używając minerałów ze związkami manganu. W zachowanych podmalówkach często widoczne są umbry zawierające te związki. Dzisiaj można kupić pigment umbry naturalnej lub palonej i uzyskać w pracowni naturalną, niesmrodliwą sykatywę. Wystarczą dwa, trzy dni i powłoka jest sucha.
Wieczorem utarłem czarny piasek na pigment. Otrzymałem bardzo fajny odcień sepii. Dodałem oleju i położyłem na totalnie niechłonnym podobraziu (tytanowej blasze wcześniej pomalowanej bielą kremską, której używam do ekranowania laserunków).
Próbka, położona ok. godziny 20, o godzinie 15 była suchuteńka!