.

Akt w butach

Gdy malowałem ten obraz, z początku odczuwałem zachwyt, który jednak w miarę jak wchodziłem coraz głębiej w studium ze szkicowania, zamieniał się w niechęć. Coraz głośniej mówiłem sam do siebie, że chyba za bardzo staram się wiernie odtworzyć fotografię.

Przecież tak naprawdę siada mi gest i cała frajda idzie zamiast w radość w jakąś niewolniczą, bezrefleksyjną dłubaninę, która niczym pantograf czy drukarka może przenieść zdjęcie w monitorze, na które się gapię, na obraz stojący obok na sztaludze.

Dałem mu wyschnąć. Po kilku dniach popatrzyłem bez entuzjazmu i powiedziałem: „Mam cię dosyć. Nie chce mi się z tobą więcej walczyć”.

Pozbyłem się sterczących faktur, zmatowiłem pod nowy obraz. Pociągnąłem izolacją dla wyrównania. Zrobił się jak z wykopalisk. Coś mnie tknęło i pomyślałem, że zanim go przemaluję, popracuję od nowa nad pointami i dłońmi. Lewą ręką wstrzymywałem prawą, gdy tylko zapuszczała się poza buty. Stały się fajnym wyzwaniem. Chciałem jedynie sprawdzić, czy uda mi się oddać ten perłowy materiał, z którego robione są baletowe pointy.

Palce też okazały się ciekawym wyzwaniem. Upraszczając partie cieni, szukałem zróżnicowania w światłach. Koniec nastąpił sam z siebie, kiedy wieczorem kładłem ostatnie światła. Rano wiozłem obraz na wystawę do Koszalina. Z dołu mapy na górę mapy. Przez cały dzień w aucie pachniało „Aktem w butach”. Na wystawie w galerii zobaczyłem go obok innych prac i pomyślałem, że to był dobry pomysł, żeby mu dać szansę.

utworzony post 71

Powiązany post

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

powrót do góry