.

Album „Akt”

Trwają Targi Książki w Krakowie, ludzi o wiele więcej niż w tamtym roku. Nie mam gotowej makiety albumu jak poprzednio. Trzymam za to pod pachą tekę z czarno-białymi zdjęciami. Każda praca oprawiona w passe-partout. W teczce zmieściło się ich czternaście. Inaczej niż rok temu zaczynam od wydawcy, którego stoisko było wówczas dla mnie ostatnie. Skoro wtedy nawet nie podniósł głowy,  żeby porozmawiać, to na bank nie będzie mnie teraz pamiętał… Tylko on jako jedyny wydaje serię kojarzącą się ze sztuką. Wydawnictwo Bosz wydaje serię „Bosz Art”. Kiedy przy stoisku zrobiło się luźniej, postanowiłem okazję wykorzystać.

– Dzień dobry, fotografuję nagie kobiety. Pana seria pasuje mi do pomysłu, żeby zdjęcia kobiecego aktu kojarzyły się nie ze świerszczykami, tylko ze sztuką.

– Jaka seria?

– No, „Bosz Art”.

– Aaa, tak, ale my tę serię właśnie zamykamy. A te akty są w tej teczce?

– Tak, chce pan zobaczyć? „Makietę tylko przewertował, a teraz chociaż przewraca kolejne zdjęcia” – pomyślałem.

–  Proszę to zostawić. Będziemy dzwonić.

W filmach zwrot „będziemy dzwonić” zwykle znaczy jedno… Zwłaszcza że nawet nie pytają o telefon. Na okładce teczki od wewnątrz zapisałem numer. Tak na wszelki wypadek.

Targi kończyły się o 20.00. Równo godzinę po ich zamknięciu słyszę w słuchawce:

– Bogdan Szymanik, wydawnictwo Bosz. Rozmawialiśmy z Basią, czyli z żoną, no, ze wspólniczką, i tak się zastanawialiśmy, bo nie słyszeliśmy, żeby ktokolwiek wydał album z aktami. Obejrzeliśmy pańską teczkę i podjęliśmy decyzję, że zaryzykujemy. Wchodzimy w to. Skontaktuję pana z profesorem Plutą, bo to on zaprojektuje album. Przygotujemy umowę. Do zobaczenia w Lesku.

Dni mijały… Guzik prawda, zaiwaniały! Władek Pluta okazał się super gościem i album szybko nabierał kształtu. Lepszego profechy nie mogłem sobie wymarzyć.

Telefon: – Panie Wacławie, proszę przesłać zeskanowane zdjęcia do Warszawy, bo tam będzie skład, potem pojadą do Hongkongu, u nich będzie druk i oprawa.

– Yyyy, jakie skany?

– No, tych aktów.

– Panie Bogdanie, one były robione cyfrowym aparatem. To są pliki.

– Hmm. Skontaktuje się z panem człowiek ze składu (Blady strach! Facet, który rok wcześniej mnie zbył, gadając o wypasionych aparatach, ma się teraz dowiedzieć, że cały materiał był zrobiony głuptakiem? Kompaktowym aparatem z trzema milionami pikseli?)

– Halo, składamy arkusze. Jeśli nie ma pan skanów, to ile ważą te pliki?

– Nie wiem, musiałbym sprawdzić. A ile mają ważyć?

Noż-kurde, ale cienizna! Same kompresowane jotpegi. Pędzikiem zamieniłem z grayscale na RGB. Kurde, lekkie! Zamieniłem na CMYK, jest lepiej, ale dalej kaszana. JPG na TIFy, podbijam jeszcze rozdzielczość i wchodzą w okolice wymaganych wagowych pierdylionów. Pociąg, taksówka, noc.

– No, jeszcze ostatnie, niech pan poczeka. OK. To wszystko z mojej strony. Wydawca się odezwie.

Nie wiem, co z tego wyjdzie, bo pierwszy raz składam z aparatu cyfrowego. Noc, taksówka, pociąg. Bogdan Szymanik, czyli Bosz, postanowił jednak na albumie „Akt” umieścić dopisek „Bosz Art”. Ostatnim elementem do dopięcia pozostał wstęp.

Jestem u znajomych. Dzwoni telefon. Przepraszam, wyjdę na balkon, dzwoni wydawca.

– Panie Wacławie, będziemy mieli wstęp!

– O, super, a kto go napisze?

– No, proszę pana, zgodził się napisać Głowacki!

– To chyba dobrze?

– No, co pan? To super! Do usłyszenia.

Wróciłem z balkonu, powiedziałem, że dzwonił wydawca.  I że znalazł do wstępu jakiegoś Głowackiego.

– HYHY! Jak to, to ty nie wiesz, kto to jest Głowacki?

– A skąd mam wiedzieć? Nie mieliśmy w plastyku żadnych lektur Głowackiego.

– Nic ci nie mówi na przykład „Antygona w Nowym Jorku”?

– No nic. OK, to podejdę do Jagiellonki i zobaczę, co mają Głowackiego. Dosyć szybko przekonałem się, ile straciłem, a ostatnią książkę „Z głowy” kończyłem w pociągu, w drodze na wernisaż, gdzie gościem honorowym i autorem wstępu był właśnie Janusz Głowacki. Tak, sławny na całym świecie człowiek okazał się luzakiem i fajnym facetem.

utworzony post 68

Powiązany post

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

powrót do góry