.

Krakowska porażka

W galeriach sprzedawałem sporo wedut, czyli widoków miejskich. Konkretnie: Krakówków. Pomyślałem, że może warto stworzyć album z tymi pracami. Nie zastanawiając się długo, po prostu zmontowałem kilka przykładowych stron jako projekt makiety takiego albumu. Dostałem przyspieszenia, bo w kalendarzu coraz bliżej było do terminu krakowskich Targów Książki. Modyfikowałem, poprawiałem, drukowałem, niszczyłem i tak wciąż od nowa, aż w końcu byłem w miarę zadowolony.

Teraz jeszcze tylko cztery dziurki w kilku wydrukach i przykładowe strony wylądowały w twardym segregatorze. Kierunek – Targi! Od chodzenia po hali zaczynałem mieć coraz większą załamkę, bo nie widziałem żadnego stoiska, które dałoby mi sto procent pewności, że to do nich powinienem podejść i zapytać, czy są zainteresowani wydaniem kolejnego albumu. Pod koniec, bliżej napisu WYJŚCIE, zobaczyłem stoisko wydawnictwa BOSZ. Zaraz, zaraz kojarzę ich serię „Bosz art”, podobały mi się te albumy. Bardzo mi się podobały!

– Dzień dobry, czy byłby pan zainteresowany wydaniem albumu o Krakowie?

– A konkretniej?

– Mam ze sobą makietę w skali 1:1. Chce pan zobaczyć? Facet przewertował segregator po łebkach i nie bardzo chciał ciągnąć tę rozmowę. Zapytał tylko:

– A czym pan fotografuje? (Noż-kurde, przecież nie powiem mu, że smieną i zenitem). Błyskotliwie wypaliłem:

– Małym obrazkiem.

– A to nie mamy o czym mówić, bo my zaczynamy rozmowy od przynajmniej średniego.

Odwrócił głowę z pytaniem: – Basiu, zrobisz mi kawę?

Popatrzyłem w drugą stronę i kilka kroków dalej zobaczyłem napis WYJŚCIE. Te kilka kroków od stoiska do wyjścia wystarczyło, żeby wskoczył mi do łba pomysł, a po nim decyzja: A cmoknij się pan! Sam sobie założę wydawnictwo i sam to wydam!

Przez kilka dni chodziło mi po głowie jedno pytanie: „No dobra, a co ze wstępem?” Myślałem, szukałem, znowu i znowu…

Wreszcie wybrałem numer i usłyszałem w telefonie:

– Wiktor Zin, słucham?

– Dzień dobry, panie profesorze, przygotowuję się do wydania albumu o Krakowie. Przepraszam, ale pomyślałem sobie, że profesor najsympatyczniej kojarzy mi się z właśnie z Krakowem. Czy byłby pan zainteresowany, żeby zobaczyć moje prace? Może wtedy uda mi się poprosić pana o słowo wstępne.

– Zobaczę, proszę je zostawić w sekretariacie na Kanoniczej.

Po jakichś dwóch tygodniach dzwonię znowu:

– Wiktor Zin, słucham.

– Dzień dobry, Wacław Wantuch, dzwonię w sprawie albumu…

– A tak, wstęp jest gotowy. Proszę odebrać z Kanoniczej.

– O! Dziękuję bardzo! Super! (W tej samej chwili uświadomiłem sobie, że przyszedł czas, kiedy tak znanemu człowiekowi muszę zadać to pytanie). Przerażony, cichym głosem zapytałem:

– Jak mogę się z panem profesorem rozliczyć?

– A, spokojnie. Wyda kolega album, przyniesie kolega na Kanoniczą i będziemy kwita.

Album przyniosłem, ale nakład nigdy nie trafił do żadnej księgarni. Pokazywałem go wyłącznie w firmach. Jako wydawca zaproponowałem kilku firmom exlibris. Wymyśliłem dziwoląga: exlibris firmowy na wklejce książki. Rozmowy zaczynaliśmy od kilkuset sztuk. Wtedy mieliśmy o czym rozmawiać… Nakład się wyczerpał po kilku tygodniach.

W tym samym czasie fotografowałem nagie modelki, zbierając materiał do nowego albumu. Coraz częściej patrzyłem na kalendarz, bo zbliżał się termin następnych Targów Książki w Krakowie.

utworzony post 71

Powiązany post

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

powrót do góry