Szczęśliwi, którzy nie mają problemu z terpentyną. Ja mam… Nie należy do przyjemnych zajęć praca w profesjonalnej masce, ale czasem jest to konieczne.
Nauczyłem się pracować najczęściej bez terpentyny. Olej lniany ma taki fajny zapach! Kiedyś denerwowało mnie jego powolne schnięcie. Z czasem stało się to jego zaletą. W upalne lato dobry olej potrafi wyschnąć z dnia na dzień. Paskudny wygląd oleju po wyschnięciu warstwy może rozczarować! Jednym z myków jest „olejowanie”. Wystarczy nabrać na szmatkę kilka kropel tego samego oleju i równomiernie rozetrzeć, tak żeby nie pozostawić smug, ale położyć jak najcieńszą warstwę. Dodatkową zaletą jest prawie bezoporowa i płynna praca pędzla na takiej olejowanej powierzchni. Można położyć werniks międzywarstwowy, liquin czy inne media, albo post -10-, w którym pokazywałem w 51 sekund zagęszczanie oleju lnianego na słońcu przez 44 dni, „gdy słońce będzie w znaku lwa”. Dlaczego o tym wspominam? Bo ten olej po wyschnięciu nie traci połysku.
W poszukiwaniach środka, którego śmierdolenie nie szkodzi, dotarłem do dziwnego zamiennika. No, nie mogłem tego nie sprawdzić. Chodzi o zamianę śmierdziela na pachnidło, czyli olejek lawendowy. Rozwalił mnie eksperyment z damarą. Okazało się, że nawet terpentyna nie radzi sobie tak szybko z rozpuszczeniem bryłek żywicy damarowej jak olejek lawendowy. Tylko po tym, jak cała pracownia nabrała jakiegoś transcendentnopachnidełkowategoposmrodu, temat odpuściłem.