.

Tadeusz Piotrowski 1954-2023

W tamtym roku poprosiłem Tadeusza Piotrowskiego o napisanie mi wstępu do albumu. Poprosiłem żeby to nie był tekst o mnie, tylko o nim, bo to u niego uczyłem się technologii starych mistrzów. Nie powiedziałem mu tego że w ten sposób chciałem go jakoś wyeksponować i pokazać jak wiele mu zawdzięczam. Teraz jest dla mnie bardzo smutna okazja żeby ten tekst opublikować, bo 19 lutego Tadzik odszedł.

Stara technologia malarstwa skończyła się, kiedy farby zostały wtłoczone do tub i stały się powszechnie dostępne.

Ta sytuacja miała swoje dobre skutki, mianowicie rozwinął się w malarstwie impresjonizm i parę innych kierunków, które nie zaistniałyby bez farb w tubach. Dziś łatwiej stosować takie farby w szkołach czy na zajęciach terapeutycznych.

Celem mojego malarskiego życia było namalowanie stu obrazów o wymiarach 2 x 3 m. Prace te chciałem podarować Indianom, którymi fascynowałem się już jako młody człowiek, a do dziś są dla mnie bardzo ważni. Z tego powodu obrazy dla nich musiały być wykonane najlepszymi materiałami i najlepszą techniką.

Już podczas studiów zainteresowałem się zapomnianą przez malarzy technologią Wielkich Mistrzów. Chciałem wykorzystać ją w swoich obrazach. Ale nie tylko ja o niej pomyślałem.

Po studiach założyłem z przyjaciółmi Niezależną Szkołę Malarską im. Cennino Cenniniego. Zaczęliśmy eksperymentować.

Naszym pierwszym celem było zrobienie gładkiego jak lustro gruntu gipsowego na desce. Udało się po wielu próbach. Mieliśmy grunt lustrzany, można się było w nim przeglądać, a nawet golić.

Podobno spoiwo Rembrandta było tak gęste, że mógł stać w nim pędzel. Podjęliśmy kolejne wyzwanie i zaczęliśmy szukać przepisu, jak sporządzić substancję tak samo gęstą.

Instrukcję znaleźliśmy w traktacie Cennino Cenniniego „Rzecz o malarstwie”. Zagęszczaliśmy według niej olej lniany (stosowany też współcześnie, choć coraz rzadziej) w brytfance ołowianej. Taki olej schnie rewelacyjnie szybko i daje farbom głębię.

Trzeba było jeszcze przefiltrować olej przez miał z węgla drzewnego. Uczniowie z naszej szkoły szukali tego materiału w terenie, w starych ogniskach, m.in. w lesie. Pewnego razu, kiedy przeszukiwali jeszcze ciepłe ognisko, podeszło do nich kilku nędznie wyglądających ludzi, najpewniej alkoholików, i ostrzegło ich – zapewne podejrzewając, że planują filtrować denaturat – żeby „nie szli tą drogą”. Nie zdawali sobie sprawy, że węgiel drzewny jest uczniom potrzebny do filtrowania oleju lnianego.

W przywołanym traktacie znalazłem ciekawy fragment. Cennini powiedział do kolegi po fachu: „Nie mogłem ci dać nic lepszego” i ofiarował mu buteleczkę oleju lnianego zagęszczanego na słońcu. Powtarzałem to zdanie wielokrotnie, obdarowując takim samym olejem moich przyjaciół malarzy.

Jeżeli chcemy odtworzyć efekty głębi koloru Wielkich Mistrzów, musimy mieć doskonały werniks. Podręczniki technologiczne podają przepis, według którego żywicę zanurza się w terpentynie – ale uzyskany wówczas werniks jest mętny. My w naszej szkole rozpuszczaliśmy żywicę bez zanurzania, jedynie w oparach terpentyny, w ciemnym pomieszczeniu. Proces trwał dłużej, ale rezultat był rewelacyjny. Otrzymywaliśmy werniks krystaliczny.

Do mocowania płótna naciągniętego na ramę używaliśmy texów, niewielkich gwoździ z szerokim łebkiem i niezwykle ostrym czubkiem. W stanie wojennym nigdzie nie można było ich dostać. Szukało ich 20 ludzi. Wreszcie jeden z uczniów znalazł takie gwoździe w… zakładzie pogrzebowym.

Nasza praca i wysiłki dały wspaniałe rezultaty. Obijaliśmy blejtramy zdekatyzowanym płótnem i gruntowaliśmy podobrazia według starych receptur. Mieliśmy do malowania świetne własne spoiwo, najlepszy klarowny werniks, mogliśmy wyżywać się w malarstwie. Wszystko zgodnie ze starodawną sztuką. Więc jednak uratowaliśmy dawną technologię!

Uważam, że najciekawszym osiągnięciem naszej szkoły jest sztuka zacinania pióra ptasiego w taki sposób, żeby można było nim pisać i rysować jak w dawnych czasach. W żadnym filmie historycznym ani dokumentalnym nie widziałem dobrze piszącego ptasiego pióra. Różnica pomiędzy piórami z filmów a moim piórem, zaciętym prawidłowo, polega na tym, że ja moim piórem mogę zapisać za jednym zamoczeniem w tuszu całą stronę papieru formatu A4, natomiast aktorzy na ekranie swoimi piórami zapiszą najwyżej trzy linijki.

Przeczytałem, że w Muzeum Prado znajduje się eksponat papierowy, na którym ozdobny zawijas ma 28 cm długości. Weryfikacja mikroskopowa wykazała, że został narysowany jednym pociągnięciem, bez odrywania narzędzia od papieru. Wiele osób zastanawia się, jak to możliwe, że wystarczyło na taki zawijas tuszu w piórze. Po prostu nie znają przepisu z traktatu Cenniniego!

Kiedy czytałem fragment o ptasim piórze pierwszy raz, nie mogłem zrozumieć, jak należy przygotować je do pracy. Wciąż trzeba było je „zaciąć”, „zaciąć”, „zaciąć”. Potem okazało się, że słowo „ciąć” występowało u Cenniniego z wieloma różnymi przedrostkami, czego wcześniej nie zauważyłem. Zatem pióro trzeba było: „przeciąć”, „rozciąć”, „dociąć”, „uciąć” itd. Chciałem jak najszybciej poznać tajemnicę zacinania pióra i w pośpiechu wszystkie te słowa odczytywałem jako jedno.

Tadeusz Piotrowski, 2022 r.

utworzony post 68

Powiązany post

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

powrót do góry